Wywiad z nowojorskim artystą Stevenem T Cogle.

By in ,
Wywiad z nowojorskim artystą Stevenem T Cogle.

R.W. Kiedy zdałeś sobie sprawę z tego, że malarstwo było Twoją drogą samoekspresji?

S.T.C. Kiedy byłem mały chodziłem do osiedlowej biblioteki na Brooklinie, tam znalazłem serię książek autorstwa Lee J. Amesa, „Draw 50”. Każda z nich uczyła rysować czegoś innego. Byłem tym zafascynowany. Uwielbiam pop kulturę lat 80-tych i postacie komiksowe. Gdy byłem nieco starszy, zapisałem się na zajęcia z rysunku do SVA – New York School of the Arts. To tam podczas jednej z sesji mój nauczyciel powiedział – rysujesz jak Basquiat. Nie miałem pojęcia kim on był, natychmiast sprawdziłem i znalazłem to podobieństwo – była nim paleta kolorów. W 2001, po kolejnej porażce drużyny NY Knicks roku w nowojorskiej przestrzeni artystycznej 23 Window namalowałem obraz „Basketball” . Wtedy zrozumiałem dzięki reakcji osób, które miały szansę zobaczyć ten obraz, że „coś w tym jest” i że idę w dobrym kierunku.

R.W. Twoja sztuka czasami jest określana jako neo-ekspresjonizm. Co definiuje Twój styl?

S.T.C. Kiedy zacząłem malować, naprawdę byłem kompletnie zielony. Nie wiedziałem nic o stylach, kanwach oraz ich gruntowaniu. Oglądałem programy telewizyjne takie jak Bob Ross, gdzie zdobywałem swoją wiedzę. Pamiętam, że kiedy pobiegłem do sklepu kupić farbę jaką proponował w tv Ross byłem mega zaskoczony. Za trzy litry farby i grunt miałem zapłacić $280. Złapałem się za głowę! Na szczęście pracownik sklepu był bardzo pomocny i wskazał mi najbliższy sklep z farbami gdzie znalazłem grunt i farby za jedyne $12. Nie mogłem uwierzyć jak wielka różnica była w cenie (śmiech). Początek w mojej sztuce nie miał stylu lub jakichkolwiek założeń, po prostu malowałem. Myślę, że neo-ekspresjonizmem nazywane jest moje malarstwo ze względu na pociągnięcia pędzla, sposób w jaki pozwalam farbie kapać na kanwę oraz kolorystyka jakiej używam.

R.W. Czy wśród Twoich obrazów jest jeden który szczególnie lubisz ?

S.T.C. Tak. Są nawet dwa, które bardzo lubię: „Paparazzi” i „Rome”. Obrazy te wraz z „Basketball” nigdy nie będą na sprzedaż. W moim testamencie już nawet wpisałem, że moje dzieci też nie mogą ich sprzedać (śmiech). Pomysł na „Paparazzi” zrodził się kiedy zobaczyłem obraz Basquiata – „Philistines”. Chciałem stworzyć coś, co odzwierciedliłoby moje samopoczucie kiedy po raz pierwszy go zobaczyłem. Myślą przewodnią była geneza słowa „Paparazzi”. Fellini uważany jest za pierwszą osobę, która użyła tego słowa podczas wywiadu w 1961 roku dla Magazynu „Time”. Stąd też na moim obrazie znajduje się klasyczna lampa błyskowa i aparat. „Rome” natomiast jest moim ukłonem w stronę historii oraz szeroko pojętego wojska. Jestem żołnierzem i odkąd pamiętam zawsze fascynowałem się tą tematyką. W swoich obrazach staram się przekazać historię, ale nie tę z książek, lecz bardziej te historie z życia wzięte, elementy rozpoznawalne, jednak nie oczywiste.

R.W. Czy miałeś mentorów? A jak tak, to kim byli i w jaki sposób wpłynęli na twoją drogę?

S.T.C Tak miałem, mam i jest ich trochę. (śmiech). Artyści, których podziwiam to Jackson Pollock, Willem de Kooning, Francesco Clemente oraz Picasso, którego szczególnie podziwiam go za wszechstronność oraz różnorodność stylistyczną. Niektóre elementy zawarte na obrazach Jackson Pollock są też widoczne na moich obrazach. U Willem’a uwielbiam sposób w jaki rysował twarze.

R.W. Skąd czerpiesz inspiracje?

S.T.C Zewsząd, z przeszłości, z obecnych wydarzeń widocznych w wiadomościach i z dzieciństwa. Selekcja kolorów jest ściśle związana z moim karaibskimi korzeniami. W sumie wszystko jest moją inspiracją. Czasami idąc ulicą znajdę coś co mnie zaintryguje, przyciągnie moją uwagę. Uwielbiam historię, która nie jest dostępna „od ręki”. W swoich obrazach staram się ją uwiecznić.

R.W. Jak u Ciebie wygląda proces tworzenia? Gdzie zaczynasz?

S.T.C Zanim jeszcze dotknę kanwy, wszystko zaczyna się w mojej głowie. Wizualizuje sobie obraz, a potem nakładam go na kanwę. To jest prawie jak kolorowanie wcześniej ponumerowanych przestrzeni. Wypełniam je kolorystyką oraz pomysłem, który wcześniej zaobserwowałem. Czasami są to elementy, jak wcześniej wspomniałem związane z kulturą lub historią, a czasami coś, co złapałem gdzieś nawet kątem oka na ulicy w mediach lub też gdzieś coś przeczytałem co mnie właśnie zaintrygowało.

R.W. Czy jest obraz w Twoim dorobku, dzięki któremu chciałbyś być zapamiętanym?

S.T.C Nie bardzo. Jest wiele obrazów, z których jestem bardzo zadowolony. (śmiech) Gdybym jednak musiał wybrać jeden, który zostałby w pamięci innych, to byłby to tryptyk przedstawiający moment, w którym Tytus Flawiusz przejmuje Jerozolimę. Namalowałem go w Miami dla Art Basel i nazwałem: „The Temple From „Within”. Jest olbrzymi, ma 180 centymetrów wysokości i 10 metrów szerokości. Malowanie zajęło mi 4 dni. Po skończeniu byłem bardzo zadowolony. To był mój pierwszy obraz na poważnym wernisażu. Wyobraź sobie, że ktoś ogląda jak grasz w kosza z kumplami na podwórku i nagle, po rozgrywce zapraszają Cię do zagrania w finałach NBA. To było właśnie takie uczucie. (śmiech)

R.W. O jakich innych projektach, w których brałeś udział lub bierzesz udział chciałbyś opowiedzieć?

S.T.C. Kocham być związany z projektami, które inspirują młodzież lub wykorzystują sztukę jako formę terapii. Jedną z organizacji, z którą współpracuje jest „Art of Elysium”. Dzięki tej organizacji malowałem z dziećmi przechodzącymi chemioterapie w trakcie leczenia raka. Kolejna taka akcja to coroczna aukcja sztuki „Art for Tibet”, w której brałem udział już chyba sześć razy. W tym roku biorę udział w wydarzeniu związanym z Africatown w Alabamie. Brałem również udział w projekcie w Burkina Faso, który miał na celu pomoc w budowaniu kanałów irygacyjnych. W sumie biorę udział w wielu imprezach o charakterze charytatywnym lokalnie oraz na arenie międzynarodowej. Cieszę się kiedy moja sztuka jest w stanie edukować lub pomagać.

Dla Lapomme Rafał Wołk rozmawia ze Stevenem T Cogle, autorem sztuki neoekspresjonistycznej.

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *